środa, 4 marca 2015

Grad i zachód słońca



GRAD  I  ZACHÓD SŁOŃCA


Niestety pierwotne plany, że o świcie wschód słońca, potem śniadanko, potem trening Nordic Walking, potem pauza i obiad a potem wyjście na zachód słońca ...nie wypalił. A jeszcze zdjęcia nocne ?? A jeszcze poczytać książkę?? A jeszcze obrobić zdjęcia i poblogować ?? To bardzo dziwne. ale mimo, że na tym wyjeździe mam duuużo więcej czasu na fotografowanie niż rok temu, gdzie pędził mnie czas to...i tak czuję się tu zaganiany i ciągle brak mi czasu na książkę i na jakiś taki spokój wewnętrzny. Wstawaj! Zdjęcia!! Rusz się!! Trening!! Szybko odpoczywaj! Teraz na zachód! A teraz nocne!!! :-/  NIE NIE NIE !!! Tak to nie będzie. Zmieniłem dziś rozkład dnia. Odpuszczam wschód słońca. Odpuszczam trening. Jest 1 wyjazd dziennie na zdjęcia. Za to wielogodzinny i w odleglejsze rejony. Dziś spędziłem 5h na plaży w Niechorzu. I to mi doskonale zastąpiło trening jak i pozwoliło w pełni wyżyć się fotograficznie :-)  Ale od początku .... :-)




Dzień wstał bardzo pogodny. Zresztą takie też były prognozy. Wybór był prosty. Niechorze. Ze względu na odpowiednie położenie wybrzeża. Odpowiedni kąt brzegu pozwala sfotografować zachód słońca. Jest tam też betonowy nasyp z którego ładnie zmienia się perspektywa miejsca. Do tego rok temu usypano tam wiele  falochronów z niezwykle malowniczych kamieni i z pali drewnianych. Tak więc ....w drogę :-)  Gdy dojeżdżałem na miejsce okazało się, że pogoda wcale nie jet taka spoko :-/ Wchodząc na plażę miałem zimno i chmury burzowe :-( Dobrze, że zabrałem cały plecak ciepłych, nieprzemakalnych rzeczy :-)  Tak więc wszedłem sobie na plażę, dotarłem do stosów kamieni i....zaczęło się gradobicie !!! O kufa !!! 20 minut armagedonu. Za daleko do miasta, a w około tylko krzaczory + klif ze ścianą jakieś 80 stopni :-/  No trudno w pędzie założyłem wszytko co miałem ciepłego na siebie i schowałem się w te krzaki zasłaniając plecakiem :-))))) Fajnie było nawet :-)) Na szczęście grad był drobny i po około 20 minutach wszystko się skończyło tak szybko jak się zaczęło. A potem się wypogodziło i mogłem sobie zrobić selfie :-))))) 



No i tak się skupiłem na selfie, że patrzę a tu zachód już się zaczął. Tak więc biegiem na betonowy wał. Zaliczyłem 500m biegu w całym tym zestawie ocieplająco-antydeszczowym. Taki mokry termos jak dobiegłem do wału :-))) Ale ważne, że wyszło to :



Z jednej strony bardzo mi się to zdjęcie podoba :-) A z drugiej zachód był na prawdę krótki. Serio serio. Fotografia krajobrazowa utożsamiana jest najczęściej z wolnym i leniwym  pasieniem się fotografa na łące i robieniem zdjęć na pograniczu letargu :-)) A ja miałem kilka minut, żeby zrobić to zdjęcie :-))  Znaleźć kadr, dobrać parametry, wypoziomować aparat, dobrać Cokiny, zrobić zdjęcie, sprawdzić , powtórzyć. I tak co najmniej 10 razy w ciągu 10 minut.  To małoooo czasu. Dlatego też już hiperfokalnej nawet nie uwzględniłem. Pierwszy plan rozmyty :-( A miał być ostry :-( No ale myślę, że nie jest źle.  W końcu zauważyłem, że Pentax K5 IIs ma przewagę w obróbce na kompie w porównaniu z Pentaxem K-30. Do tej pory myślałem, że tylko w budowie i solidności jest lepszy. Teraz widzę, że możliwości obróbki zdjęć to inna liga. Jest już blisko pełnej klatki, choć to jeszcze nie to samo. Ale już prawie prawie :-) Jak na klasę APSC mistrzostwo :-) I ta solidność czołgu, którą kocham w Pentaxie. Dziś znów się sprawdziły uszczelnienia korpusu i obiektywów :-) 
Jakość obróbki widać  dobrze na ostatnim zdjęciu dnia dzisiejszego, które zrobiłem po 6 próbach 10 minutowych ekspozycji. Czyli....ponad 1 godzina żeby zrobić 1 zdjęcie :-))) Jest jeszcze trochę posteryzacji na niebie ale to się usunie na spokojnie w domu na dużym komputerze anie tutaj na szybko w trasie :-) 


Ale myślę, że było warto poświęcić tę godzinkę :-) Zresztą plaża w Niechorzu jest piękna i wcale mi się do domu nie śpieszyło :-) 

O rany. A teraz to padam na twarz. Czas spać. Bardzo udany dzień fotograficznie :-)

wtorek, 3 marca 2015

Dzień pomyłek



DZIEŃ POMYŁEK


Dziś miałem wstać rano i jechać na wschód słońca :-) Tylko, że  zaspałem. Wczorajszy dzień od pobudki w Zielonej Górze do zaśnięcia w Międzyzdrojach liczył sobie 13 h. Nic dziwnego, że dałem rano ciała :-( Tak czy siak później zaliczyłem 10 km marszu z kijkami. Oczywiście słońce słońcem a na plaży pi......ło że hoho :-(  Ale nad jednym popracuję. W godzinach 8.00 - 11.00 słońce jest na tyle nisko, że jest genialne światło na plaży w tych godzinach w marcu. Już mam pomysł na zdjęcie i jutro na kijach go zrealizuję :-)  No a jak wróciłem to od razu odcięcie. Wstaję o 16.00 i od razu panika. Za godzinę zaczyna się zachód słońca a ja muszę do Świnoujścia zdążyć !!!  Spakowałem się 1 ułamku sekundy. Ale ja...jak to ja...zanim się doturlałem do Świnoujścia to już 17.00 była. Plan był taki, że jadę na latarnię morską i tam zdjęcia zachodu słońca robię. Tak więc wpadam do tej latarni na ostatni moment a tam...zamknięte :-(  Bo za duży wiatr i nie wpuszczają :-(  Jeśli ktoś jest na tyle nienormalny, że w poszukiwaniu info o latarni morskiej w Świnoujściu przeczytał cały ten blog to teraz mam dla niego informację najważniejszą z najważniejszych. Mimo określonych oficjalnych godzin otwarcia latarni lepiej niech zadzwoni pod numer : 91 321 60 63. To numer prosto do kasy Latarni. Dowie się czy aktualnie warto tam w ogóle jechać bo dojazd tam między stocznią a gazociągiem przypomina horror a wiatry często się zmieniają w sile. No....dla tej informacji na pewno warto było przeczytać wszystkie 20 wpisów :-)))) Gratuluję wytrwałości :-)) Tak wiec bezpośrednio po tym jak odbiłem się od drzwi wejściowych latarni spojrzałem na zegarek. 17.25. Słońce właśnie zaszło. Zajefantastycznie :-( I co teraz ??? Decyzja zapadła, że zostawiam auto na pobliskim parkingu i idę fotografować statki i port :-)  No i zaparkowałem sobie auto i sobie idę lasem na plażę do portu i.....około 15 m przede mną sobie 3 dziki wyszły na drogę. Zero krempacji. Jakby w ogóle mnie nie zauważyły....poczułem się nawet zlekceważony !!! Zamarłem jakby w bezruchu ale sobie po prostu poszły olewając moją osobę z góry na dół :-)))) Dla pewności poczekałem 10 minut i nieśmiało ruszyłem w stronę plaży :-)) No i w końcu dotarłem. W końcu robię zdjęcia. Zdjęcie nr 1 :


Odchodzi Unity Line. Kurcze ale te promy wielkie. Jak dobrze pójdzie to zasiądę w takim :-)




Znany powszechnie wiatrak w Świnoujściu.  Co tu pisać? no wiatrak.


No i czas poleciał. Wszedłem na koniec falochronu i pstryknąłem zdjęcie gazoportu. Żeby odpowiednio je naświetlić to bawiłem się 30 min z filtrami Cokina.  W pewnym momencie odwróciłem się żeby po raz 150 zmienić filtr i koncepcję tego zdjęcia. A gdy spojrzałem w stronę księżyca ponownie to...nie było go :-( Za to były burzowe chmury, które przyszły znad lądu w ułamku sekundy. No okej. Fajnie.....tylko że ja jestem 500m na falochronie i  od brzegu.....W zasadzie biegiem dotarłem do portu. W tym czasie już zaczęło siąpić deszczem. W ostatniej chwili wsiadłem do auta. I po zdjęciach na dziś :-( Ale się naszalałem :-( Ech. Choć nie powiem. To ostatnie zdjęcie nawet mi się podoba :-) I taki to był dzień. Bez filozofii. Bez polotu. Bez wielkich foto uniesień. I chyba pora go skończyć :-)

poniedziałek, 2 marca 2015

Powrót do Na Pali


Powrót do Na Pali

        Tak tak. Wiem. Gdzie jest post o Księżycu Pustyni Błędowskiej ??  !!!!!  No więc....nie ma :-(  Pomysł nie wypalił a historia tego posta i tej wyprawy nauczyły mnie, żeby nie wybiegać przed samego siebie zanim się coś nie potwierdzi. Nie ma Pustyni Błędowskiej. Jest za to Powrót na wybrzeże. A konkretnie w rejon Świnoujście - Międzyzdroje.  Moje podróże są tak nieprzewidywalne jak ja sam :-)))   Czemu wpisałem jako tytuł "Powrót do Na Pali" ?? Co to w ogóle oznacza ??? Kto grał w taką starą  i bardzo klimatyczną grę Unreal ten wie. Niesamowita gra, którą była jedną z najlepszych jakimi było naznaczone moje dzieciństwo :-) Powrót do Na Pali to najnowsza część tej gry, która wyszła kilka lat temu. Grając w nią poczułem się tak samo fajnie jak grając za młodu w Unreal :-) Rok temu podróżowałem brzegiem Bałtyku. Powrót tutaj jest dla mnie miły niczym zagranie w najnowszą część Unreala. Dziś widząc morze w jednej chwili przypomniałem sobie całą poprzednią wyprawę Brzegiem Bałtyku. Powrót nad Bałtyk jest dla mnie jak powrót do Na Pali. I nie chodzi mi o fizyczną obecność tutaj. Chodzi o to, że w jednej chwili przypomniałem sobie myśli i emocje jakie czułem rok temu. Nie zapomniałem słów, myśli, zapachu powietrza, koloru słońca i zmian jakie wtedy w sobie dostrzegłem. Widząc morze ponownie chyba zrozumiałem jedną ważną rzecz dla mojej fotografii krajobrazowej. Zdaje się, że morze będzie jej największą częścią. Ani góry, ani niziny, ani nic innego nie przemawia do mnie tak jak widok morza. Tak więc znów tu jestem i zawsze już będę nad morze wracał :-) Ale Zacznijmy ten dzień od początku ......

O 12.00 wyjechałem z domu. Tym razem plan jest inny. Jadę autem. Mogę zabrać wszystko co zechcę. Stała baza w Międzyzdrojach. Stąd przez następne 2 tygodni będę robił wypady fotograficzne w rejonie 100 km na zachód i na wschód. Mam zamiar odwiedzić parki krajobrazowe po stronie niemieckiej. Być może, jak będzie okazja, to przepromuję się na jeden dzień na Bornholm. Ale to wszystko zależy od pogody, dostępności promów, no i oczywiście dostępności kasy :-)  

Podróż autem pominę dla dobra tego bloga :-))  Zdecydowanie bardziej podobała mi się podróż autobusem rok temu do Świnoujścia. W aucie całkowicie izoluje się człowiek od świata i ludzi. To nie sprzyja pobudzeniu wrażliwości fotograficznej. Tym bardziej, że jadąc autostradą mamy zerowe szanse na zatrzymanie auta i zrobienie pięknego zdjęcia. Nawet jeśli właśnie najeżdżamy na piękny moment :-(

Ale okej. Dojechałem do Międzyzdrojów, zakwaterowałem się i......z dotychczasowych chmur walnęło jakimś październikowo-listopadowym deszczem-ulewą :-((  Oczywiście wytrawnego fotooszołoma to w ogóle nie zniechęca :-)) Jeśli nie potraficie wyjść z uśmiechem na ustach w taką pogodę na zdjęcia to....odpuśćcie sobie fotografię krajobrazu. Dobrze wam radzę :-) Szkoda waszego czasu i szkoda fotografii krajobrazowej :-)  No cóż. Ja jak najbardziej potrafiłem wyjść z uśmiechem mimo ulewy :-) To co uderzyło mnie po entuzjastycznym wyjściu na środek Międzyzdrojów to..... brak jakiegokolwiek ruchu w rejonie miasteczka. ZERO ABSOLUTNE !!! DEAD CITY.  Poczułem się jak bohater filmu "I'm a legend" :-)))  Sami zobaczcie :



Hehe. Jestem sam w mieście. Fajnie :-)

W oddali dostrzegam światło latarni na molo. W te pędy lecę zobaczyć morze. Morze. Morze. mmmmmm...Morze :-)) Sam dźwięk tego słowa koi i uspokaja  duszę :-)  Wchodzę    na   plażę......... i prawie mnie przewrócił huraganowy powiew morskiego wiatru...kufa !!! To tak ma być ???? Co to w ogóle jest??? Czuję jak pali mnie twarz.....grad ???? Nie. To tylko duże krople mega ulewy napędzane tym cholernym wiatrem. No dobra. Dokulałem się jakoś na molo. Molo ma jakieś 200 m  długości. Pełno na nim jakiś ohydnych budek z jedzeniem. Boże!!! Liczyłem na piękne zdjęcia latarni na molo a co widzę ???? Najbrzydsze molo jakie widziałem :-(( Przez te obdarte, cholerne budki zasłaniające cały widok molo w Międzyzdrojach otrzymuje u mnie -10 za wrażenia wizualne w skali od 1 do 10 :-((  No jak to wygląda ???? Kto te cholerne budki tam powstawiał ?????



A to była dopiero druga budka z 5 czy 6 rozsianych na molo. Ciekawe było to, że jakoś dotarłem do pierwszej budki i schowałem się za nią bo nie szło iść dalej pod ten wiatr. Po około 15 minutach nagle stały się czary i.....w 1 sekundzie cały wiatr i deszcz zniknęły. Tak o sobie po protu :-)
Nawet zamajaczyło słońce i mogłem kilka zdjęć na rozgrzewkę porobić :-)




Okej . Zdjęcia nie są super. No ale i nie miałem dziś po całym dniu podróżowania autem  głowy do bawienia się ze zdjęciami. Dziś foto-rozgrzewka :-) Jeden element mi się natomiast podobał tutaj. Niebo. Chmury miały dziś niezwykle skomplikowaną strukturę. Deszcz , który zasnuł niebo szarą bezbarwną "blachą" pochodził z chmur niskich, które wiatr ładnie przegnał. Znalazłem się w oku cyklonu. Niebo w warstwach wysokich rozjaśniło się nade mną, ale burzowe struktury nadal tam były. Do tego zaczęło przebijać czerwonawą barwą zachodzące słońce co dało piękną poświatę. Wszystko to widać na jednym zdjęciu. I chyba tylko z niego jestem dziś jako-tako zadowolony :


Uwierzcie mi , że te chmury w prawym górnym rogu nie są wynikiem Photoshopa. One zostały rozwiane a w środku pojawiły się białe obłoki i delikatny błękit :-) W tle widać klif Gosań. Zdjęcie zrobione z molo w Międzyzdrojach :-)

Pod koniec molo zauważyłem ładny akcent :





"Natalia i Mateusz. 29.08.14. Zaręczyny" Jak ja bym chciał , żeby Natalia i Mateusz jakimś cudem trafili na ten mój blog i znaleźli tutaj swoje zdjęcia i skomentowali mój wpis. W sumie stojąc na molo i czytając ten zapis na kłódce, patrząc na morze i na zachodzące słońce poczułem się tak jakbym stawał się częścią chwili w której ta kłódka była zapinana na balustradę mola. Jakbym uczestniczył niemal w powziętej przez dwojga młodych ludzi deklaracji. Pięknej deklaracji. Życzę Wam obojgu by ta kłódka nigdy się nie rozpięła. Nie poddała się rdzy. I by zawsze oświetlało ją tak piękne światło jak dzisiejszego wieczora :-) Szczerze...Chyba jednak to są najlepsze zdjęcia krajobrazowe z tego wieczora a nie zdjęcie z klifem Gosań :-) Na Gosań przyjdzie jeszcze czas :-)

Hmm. Na koniec zostały mi jeszcze te zdjęcia :




Na końcu mola wreszcie znalazłem namiastkę kadru z lampami, który sobie obmyśliłem jeszcze w domu. Ale nie do końca o to mi chodziło. Za mało tych lamp i za krótki odcinek. Słaba symetria. Zdjęcie raczej poglądowe.   

Ostatnie zdjęcia to lampa....."nie patrz na palec bo nie dostrzeżesz piękna, które on wskazuje" powiedział kiedyś Bruce Lee. Nie o lampę tu chodzi. A o księżyc prawie w pełni. Lampa jest tutaj studium zdjęcia. Zaś punktum jest właśnie ta mała kropeczka na lewo pod kloszem lampy. Punktum przebija studium. Gdy dostrzegamy na zdjęciu punktum, dociera do nas prawdziwy sens chwili i idea zdjęcia. Studium i punktum to złożona koncepcja i jeszcze nie raz o niej wspomnę w trakcie tej mojej podróży :-). W każdym razie jasno określa w moim przypadku cel główny tej wyprawy. Wykonać udane zdjęcia pełni księżyca nad morzem :-) 

Ale na to przyjdzie czas. Ja odlatuję. Jutro tak na prawdę rozpoczynam pobyt tutaj. I od jutra cała wyprawa tak na prawdę się zacznie :-) Zatem...do jutra :-)

niedziela, 14 września 2014

Ostatni marsz Enta





Wróciłem. Tak powitała mnie Zielona Góra. Pustym, zimnym dworcem. O godzinie 4.40 rano. Ale jednak było coś niesamowitego w tym klimacie i gdy wysiadając z pociągu nagle zostałem sam na sam z betonem i stalą. Ostatni marsz Enta....hehe :-)) Raczej ostatni "Dzień Świra".  Jeśli ktoś nie oglądał tej komedii....a raczej dramatu....to polecam. W każdym razie ostatni dzień trwał dla mnie 24h i kończy się dopiero teraz. Ja odpływam. Opiszę wszystko dokładnie jak się obudzę :-)

*********************************************************************************

No dobra. Obudziłem się.
Dziwne uczucie tak nagle się w domu obudzić. Jakoś tak nierealnie. Jakby życie nad morzem, w podróży było bardziej realne niż to prawdziwe tutaj. Bardziej kolorowe, bardziej pełniejsze zapachami, smakami, marzeniami. Ech. Tak na prawdę ten dzień zaczął się dzień wcześniej. Pobudką w Jastarni o godzinie 6.00...

Wstając z łózka poczułem, że...nie mogę za dobrze stanąć na lewej nodze. Bałem się przez chwilę, ze Achilles się poddał. Zresztą w prawej mięsień w okolicy piszczela też był wyraźnie naciągnięty.  Może to i lepiej ?? Przynajmniej będę równiej kulał na obie nogi. Tego poranka mam szczęście. Dzień zapowiada się słonecznie, a ja mam do dyspozycji pokój czteroosobowy z pięknym wielkim dywanem. Idealny do jogi. Nie mogę się oprzeć. Joga zajmuje mi prawie godzinę. Zaczynam jakoś funkcjonować. Czas w drogę.
Dziś nie ma czasu na piękno i zachwyt. Czuję jakby podróż już się  skończyła, choć jeszcze przecież trwa. Idę asfaltem. Muszę zdążyć na ten cholerny prom przecież. Pośpiech, pośpiech. Zaczynam czuć presję cywilizacji. Podświadomie wiem, że wracam do tego szajsu. Z nogami jest gorzej niż myślałem. Ja na prawdę kuleję. Zwalnia mi bardzo tempo marszu przez to. Czuję tez dziwne promieniowanie w prawym udzie. Takie od wewnątrz  jakby jakiś nerw był urażony. Jastarnia - Jurata - Hel.  Zauważam, ze mi się jakoś wcale jednak nie spieszy. Ciało i umysł rozpaczliwie chwytają się ostatnich momentów luzu życiowego. Zauważam, że już wcale nie cieszę się światem dookoła. nie słyszę już morza. Nie słyszę dzwonów jakie słyszał mały chłopiec w powieści Coelho. W głowie są już myśli co trzeba zrobić po powrocie. Kiedy do roboty ? Co z autem ?Wchodząc na Hel na chwilę wraca jednak radosny nastrój. Na skutek tego transparentu :


Hehe :-)) Jesteś w Helu brzmi prawie jak jesteś na Helu :-)) Muszę kiedyś Helu spróbować :-)) Ostatkiem sił dochodzę do Cyplu Helskiego. Ludzie dziwnie patrzą. Nic nie kumają. Idzie taki kulejący Jożin z Bażin. Ubrany z niemieckie spodnie flecktarn, z wielkim plecakiem i kijami. Dookoła ludzie w krótkich spodenkach, Piękne, luksusowo ubrane "sarenki" w swoich wyłożonych skórami Bumach i Mercach patrzą ze zdziwieniem przejeżdżając obok. Nie interesuje mnie to. Mam nawet satysfakcję, że wprawiam ich w zakłopotanie. Cel - Cypel. Naprzód!! Naprzód!! Nie chcę stawać. Bo będę siedział półgodziny zanim się podniosę. .........
Plaża. Piękna plaża. Cypel to na prawdę urokliwe miejsce, z ładnie niemal w ogrodniczy sposób zaplanowanym pasem rekultywacyjnym roślinności wydm. Zieleń przeplata się z fioletowymi kwiatami, piaskiem, błękitem nieba i szumem fal. Uśmiechnięci ludzi w kąpielówkach są na plaży. Już widzę morze, pod stopami znajomy cholernie przyjemny w tym momencie osuwający się, gorący piasek....siadam na najdalej wysuniętym brzegu cypla... W końcu wiem, że przede mną tylko morze.......Dalej nie dojdę...



Przede mną tylko morze .....


Słońce przyjemnie pali. Szum fal. Gorąco. Wreszcie ogarnia mnie uczucie spokoju. Dotarłem. Jestem tu. Dałem radę. Mission completed....Odlatuję, zasypiam na 15 min na siedząco.
Nagła pobudka!!! PROM!!!!!!!! Ufff....dopiero 11.00. W 4h zrobiłem około 13 km. Masakra!!!! Muszę już na prawdę mieć dość. 
Szukam kamienia. Postanowiłem, że z każdej wyprawy nie będę przywoził gadżetów ze sklepów pamiątkowych, tylko będę zabierał ze sobą  kawałki odwiedzonych miejsc...jest problem. Cypel jest gładki i bez kamieni....szukam 30 minut. Lipa. Wracam bez kamienia :-(  A po drodze były takie piękne kamienie!! Ale nie !! Zachciało się  z Cypla. Właśnie z tego momentu końca wyprawy. I miało być pięknie a wyszło jak zawsze :-(  

Czas na ostatnią rybkę :


Rybka dobra, że hoho. A piwko Namysłów ??? Rewelacja. Jak będziecie w tamtych okolicach koniecznie spróbujcie :-) Lekkie, jasne, nie słodkie ale i nie gorzkie jak Grolsch. Idealnie wyważone smakiem.  No i czas na prom.


Hehe :-) Mała zaprawa przed wielkim promem na jaki wsiądę za rok w Świnoujściu :-)


Kolejny bilet z podróży.
podoba mi się faktura metalu i światło na jakim zrobiłem to zdjęcie.

Siedzę w spokoju na górnym pokładzie na białej ławeczce. Czekam na wypłynięcie. Słońce grzeje, wiatr ciepły i łagodny owiewa twarz. Mało ludzi. Przeważnie starsze pary. Coś mi się tu nie podoba. Za mało pasażerów. A w kapitanacie powiedzieli, że mają zamówienie na dziś.....kufa. Wykrakałem....zaczyna się dzień świra... Z rosnącym dudnieniem i narastającym hałasem na górny pokład wdzierają się dwie grupy kolonialne z małymi bachorami !!! Tak. Z bachorami. Tego się nie da inaczej nazwać. Chyba, że szarańczą. 4 opiekunki kompletnie nie radzą sobie z maluchami. Blokuję się plecakiem siadając w rogu. Może to pomoże....Nie pomogło. Plecak okopany po 10 minutach przez latające rozwrzeszczane dzieciary. Jakiś młodziak musiał się wywrócić zahaczając oczywiście butem o moje szelki nośne plecaka i spaść kolanem na torbę z aparatem. Po czyn z rykiem uciekł w drugą stronę....Ja pier.....ę!!!! Mam nową wizję tego rejsu. Albo wyskoczę teraz i dopłynę wpław do Gdyni albo powyrzucam wszystkie te bachory za burtę !!! Staram się uciec myślami. Przez półgodziny poluję na 1 czyste zdjęcie bez rąk, nóg, głów i korpusów małych separatystów. W końcu je mam. Żegnaj Helu :-(


Rejs w pewnym sensie mnie rozczarował. Myślałem, że przez chwilę będę na otwartym morzu. A tutaj ??? Jeszcze Hel dobrze nie zniknął a już się pojawiły zarysy Gdyni. Trochę lipa. Po godzinie docieram do celu. Próbuję ustawić się w boksie startowym do wyjścia jako pierwszy. Mam tylko 45 min, żeby znaleźć się na dworcu pkp i o 17.13 muszę wsiąść w pociąg. A jeszcze bilet kupić.  Niestety pozycja startowa zajęta 15 min przed planowanym czasem przybycia nic mi nie daje. Nagle robi się pełno bachorów dookoła, przepychają się wrzeszczą. Nie wytrzymam. Gdzie jest mój magnez ???? !!! Po chwili zostaję wyparty nie tylko przez bachory ale i przez jakieś tłuste babsko. Dobra jest hasło start, Z promu wylewają się bachory. Wylewa się tłusta pani. Przepuszczam starszych ludzi i parę z wózkiem...schodzę jako jeden z ostatnich. Teraz niczym Walter Mitty pędził do roweru przed pijanymi chilijczykami  w  filmie "Sekretne życie Waltera Mitty" ja pędzę tak na dworzec. To musi wyglądać żałośnie. Przepycham się przez tłum. Nagle mam wrażenie, ze nikomu się nie spieszy. Kulejący z tym plecakiem. Dobrze, że przynajmniej zdążyłem zmienić spodnie na bardziej normalne, zielone, nierzucające się tak w oczy. Jak ten Achilles i ten mięsień naderwany bolą !!! Auć-auć, auć-auć!! Jeszcze pojawiły się na piętach otarcia. Pieką jak cholera. Ale posuwam się jakoś na przód. Zdążyłem już się zgubić. Poszedłem nie tą uliczką, którą wskazała nawigacja piesza w telefonie, ale się szczęśliwie odnalazłem w miejskiej dżungli. Już jestem na dworcu. Już mam bilet. Podjeżdża pociąg. Akurat wbiegam na peron. Wsiadam. Pakuję się do przedziału, Wrzucam mandżur na półkę......siedzą. Ludzie znów na mnie dziwnie patrzą. Cały spocony, Śmierdzący....kufa! Jak im wyjaśnić, że właśnie przeszedłem 2/3 polskiego wybrzeża ???  Pociąg rusza do Szczecina. Tam przesiadka do Zielonej  Góry. Dobrze, że w Gdyni zdążyłem. Inaczej bym tam kisił do 22.00 a potem w  Poznaniu bym 5h czekał  na przesiadkę. W końcu dojeżdżam do mojego miasta. Gdy pociąg odjeżdża, zostaję sam.


 Przede mną tylko beton i stal. 



Nagle zapada cisza. Umysł dryfuje chaotycznie jak płatki śniegu. Jest około 5.00. Mija właśnie dwudziesta czwarta godzina  od czasu pobudki.   W 1 sekundzie rozumiem już co się stało...to koniec podróży, koniec wyprawy. Ostatni marsz Enta dobiegł końca. Wlekę się do domu. Wcale mi się nie spieszy. Jestem jakiś taki obojętny. Kuśtykam jakby bez celu, w niebycie. Myślami już jestem gdzie indziej....co teraz ??? bo czuję, że ta wyprawa mnie zmieniła. Raczej nie będę już takim człowiekiem jak przed wyprawą. Moje podejście do życia uległo znacznej zmianie. Mam nadzieję, że cywilizacji nie uda się mnie już sobą skazić na nowo. Czuję się zaipregnowany przed syfem tego świata. W głowie kołaczą się różne pomyły na samego siebie. Może na emeryturze nad morzem się osiedlić ?? To by nie było złe. W jakiejś miejscowości, nie za małej, nie za dużej. Gdzie jest Tai Chi lub Joga?? Ten klimat mi służy. Za chwilę, sam nie wiem skąd, pojawia się myśl....teraz to na krajobrazy do Czech jadę !! Pierd....ę ten świat. Zarabiać trzeba, ale zarabianie na życie nie jest życiem. Może uda się wykręcić trochę kasy na Czechy i na ten Bornholm w tym roku ?? A może zacznę od wizyty z aparatem w Parku Ciemnego Nieba w górach Izerskich?? Tak dawno sobie to obiecywałem. A w ogóle to powinienem się na kurs abc nurkowania zapisać. I na Kurs sternika. I wynająć od czasu do czasu jakąś Omegę, żeby pożeglować sobie....myśli myśli myśli....plany, myśli coraz tego więcej w głowie, coraz większy chaos. Mijam Tesco. Sam nie wiem kiedy spożywam browarka w pobliskim lesie,. Zaczyna świtać. Wracam do domu już 2 godziny. Mimo, ze droga z dworca do domu zajmuje tak na prawdę pieszo max 40 min. Myśli, myśli. Znikają gwiazdy. Nagle dopada mnie pytanie : A co ze sprzętem foto ?? Jak go rozbudować ?? W co inwestować, żeby zdjęcia miały lepszą jakość techniczną ?? Iść w pełną klatkę czy pozostać w mocnym APSC ?? ... .chce mi się spać....Nie nie!!! Dość tego!!! Muszę w sobie na prawdę zakończyć tę wyprawę. Widzę wstające słońce. Czas spać........

sobota, 13 września 2014

Wędrówkowa joga


Jak widać góry można zdobywać też nad morzem :-)) w każdym razie ja dziś machnąłem 30 km w ramach tego zdobywania. Odcinek Jastrzębia Góra - Władysławowo asfaltem. Tak na rozruch. O 6.00 rano człowiek nie myśli w takim ciągu podróżnym. Wstajesz, pijesz zieloną herbatę, robisz surya namaskar, żeby rozciągnąć jakkolwiek poskręcane wysiłkiem dnia poprzedniego ciało. Bez porannej jogi to bym się chyba o 12.00 obudził ciałem i duchem dopiero. i ruszasz w drogę. Obierasz właściwą drogę i następne 2h cię nie ma. Śpisz choć idziesz. Około 820 miałem już 12 km zrobionych. Czyli co ?? Czyli asfaltem z obciążeniem 20 kg można w 2h przejść 10 km. Spoko. Ale na piasek morza już sił nie miałem zwyczajnie. Na szczęście cypel helski od Władysławowa aż do Helu ma wspaniały szlak leśny niebieski. Tzw  rybacki. No nie zawsze. ale w zdecydowanej większości jest to bardzo fajny szlak. Lasem 100m od plaży ale nie po drodze asfaltowej.  no i tak idąc zaliczyłem właśnie w/w górę Libek.


Idąc dalej przed Jastarnią jet zespół bunkrów. Miałem już na prawdę dość i w zasadzie miałem te bunkry gdzieś. Wtedy jednak pomyślałem o czytelnikach tego bloga z USA czy z Kenii. Być może nigdy nie mieli oni okazji widzieć jak wygląda u nas historia bunkrowa z okresu drugiej wojny światowej. więc te zdjecia bunkrów poniżej specjalnie dla nich zrobiłem. To tylko taka namiastka. Ja kocham bunkry i fortyfikacje z  II wojny. Ale zwyczajnie sił już nie miałem fotografować i chodzić. Artyzmu tu zero. Zdjęcia są poglądowe jako ciekawostka bardziej.




ale jestem wykończony. Padam. Odpływam. Miłej nocy życzę czytelnikom :-)

piątek, 12 września 2014

Energia

Za mną piękne okolice Łeby. Kto wie czy nie najpiękniejsze na pomorzu jak dla mnie.Kiedyś do Łeby wrócę na pewno. Tymczasem trzeba zostawić surrealny świat ruchomych wydm i wrócić do realności. Jak pisałem 14 września mam prom z Helu do Gdyni. Muszę zdążyć. Oznacza to, że dalszą energię skupię na wędrowaniu nie na fotografowaniu. Pewnie wielu z Was teraz naciśnie "X" i opuści ten dziwny blog. Nie mam Wam tego za złe. Dla tych, którzy jednak dalej mnie czytają i czekają na koniec tej opowieści będę chętnie pisał dalej.  Tak to niestety w życiu jest. Rodzimy się jako czyste karty i z określonym poziomem energii życiowej. tę energię możemy pchać w dowolną stronę. większość ludzi skupia energię na wąskim strumieniu rodziny i dzieci i daje im to uczucie spełnieni i szczęścia w życiu. Inni pchają energię w stronę kariery, jeszcze inni w alkohol lub popełnianie przestępstw. Każdy ma wolną wolę. Każdy dysponuje energią wg własnych doświadczeń życiowych i swoich predyspozycji. Im bardziej kumulujemy energię na konkretnym celu tym lepsze rezultaty osiągamy ale tylko i wyłącznie  danym wąskim odcinku życia.  Im bardziej rozpraszamy naszą energię bez celu tym mniej osiągniemy. Mamy określoną ilość energii. I  tutaj dopiero zaczyna się wyższa filozofia. Jak najlepiej spożytkować dany nam czas i daną nam pulę energii ??? Tutaj już "za krótki" jestem. Nie podejmę się odpowiedzi na to pytanie. Tutaj trzeba prawdziwego filozofa :-)  W każdym razie zasada energii jest uniwersalna i obejmuje wszelkie dziedziny naszego życia. moją wyprawę również :-) Od 2 dni naginam po 30 km dziennie, żeby zdążyć na ten głupi prom. Całą energia w napęd idzie. Szczerze ?? Mam dość. Dwa dni naginania po 8-9 godzin. W deszczu. Ech. Znów wszystko mokre, wilgotne, ciężkie. A ja znów przeszedłem z plastrów na bandaże. Czuję też przeciążenie stawów i ścięgien. Co ciekawe mięśnie nie bolą wcale. Ale achillesy i kolana oraz obręcz barkowa do wymiany. Do tego ciągle siąpi deszcz. Ech. Wyprałem sobie piaskowe spodnie, bo ju  były takie usyfione, że hej. k myślę. Wyschną se. Ups. Nie wyschły. spodnie na pół mokre w reklamówkę, w plecak i w drogę bo czas nagli tak ?? No ale pada. Rano tak padało, że zastanawiałem się czy w ogóle wychodzić. no ale potem trochę zelżało. to poszedłem. Dochodzę do plaży ubrany jak ruski partyzant

   
Mam zalożone drugie spodnie.   Bo przecież to tylko już mżawka. więc wytrzymają. A na  górę wrzuciłem kurtkę goreteksową niemieckiej bundeswehry w maskowaniu flecktarn. Genialna sprawa. Idę plażą. Góra trzyma. Deszcz niewidocznie ale siąpi i siąpi. Jestem happy :-) Do momentu gdy po około 2 godzinach marszu dociera do mnie informacja zwrotna  linii spodnie-mozg, że oto spodnie mam całkiem mokre. Jestem kufa w dupie!!! Mam obie pary spodni mokre i czuję jak zaczynają od tej wilgoci obcierać mi te mokre szmaty wewnętrzne części ud. Za  chwilę dalszy marsz stanie się niemożliwy a ja będę całkiem zatarty na dole. co robić ????  Zmiana koncepcji, adaptacja, reorganizacja. Schodzę z plaży. Grzebię w plecaku co by tu wymyślić. I oto w pełni mojego geniuszu nagle odkrywam w plecaku drogocenny  artefakt!!!!



Oto są!!! Zapomniane przeze mnie spodnie do kompletu goreteksowego kupionego za śmieszne pieniądze w demobilu niemieckim. Dostaję katharsis. Kolejny już raz na tej wyprawie. Spodnie są : leciutkie, oddychające. Nie przepuszczają deszczu do środka. Uda suche. Materiał wewnętrzny spodni śliski więc nic nie obciera. Od tej pory stają się to moje podstawowe spodnie na wyprawach. gorąco polecam niemieckie goreteksy Bundeswehry. Fakt, że ludzie patrzą na mnie jakbym z Ukrainy uciekł. Ale mam to gdzieś :-)
Na koniec dnia docieram do Jastrzębiej Góry. Wiecie co ??? To na prawdę góra jest :-)) Czuję klimat górskiej miejscowości normalnie :-) W barze "Pod sosną" mnie zamurowało. zamawiam rybkę z piwkiem. Piwko dostaję do ręki. A za chwilę pani przynosi to :


A wiecie do to jest ????? To jest osioł czy kura ????? To jest...rosół !!! Tak tak. Prawdziwy domowy słonawy pyszny  gorący rosół. Się okazuje był w zestawie z tym :


Nigdy o tym nie myślałem. Ale za na prawdę godziwą cenę najadłem się jak nie wiem. Fajne połączenie taki gorący rosół z rybką. Gorąco polecam ten bar :-) Kurcze teraz to docenię dopiero domowe zjedzonko :-) Koniecznie ale to koniecznie muszę opanować mistrzowsko sztukę robienia rosołu po powrocie do domu :-)

Ech. Jest już ciemno. siedzę w pokoju i pisze blog. Wiecie co ?? Nie dam rady zrobić tego maratonu. Nogi, bandaże, achillesy. A dziś 8h szedłem 30 km. Czyli ile bym musiał iść jutro ?? nie nie. Rozsądek ponad marzenia. I prawdę mówiąc ostatnie 2 km przeszedłem dziś asfaltem. nie dawałem już rady po piasku :-( Albo ja stary jestem albo taki cienki. Pewnie i to i to :-)) W każdym razie jutro idę 30 km do Jastarni. tam ostatni nocleg. I 14 września dochodzę na Hel i prosto w prom wsiadam. Jak zwykle życie całkiem inaczej napisało scenariusz niż sobie planowałem. Może jeszcze jutro coś skrobnę tutaj. A jak nie to dopiero po powrocie do chaty :-)

środa, 10 września 2014

Jesteśmy chwilą, której szukamy


Łeba.

Dotarłem do Łeby. Okazało się, że nogi trochę odmówiły posłuszeństwa. Z plastrów musiałem przejść na bandaże. A to nie rokowało dobrze. Musiałem więc dać sobie chwilę wytchnienia. Jak to mówią "odpoczynek też jest bronią". Zatrzymałem się w Łebie na 5 dni. Z kilku względów. Odpoczynek to raz. A dwa, że  tutaj, w Łebie właśnie jest główny punkt programu. Ruchome wydmy i pełnia księżyca. 10 km od Łeby na terenie Słowińskiego parku krajobrazowego. 


Park zrobił na mnie mieszane uczucie. Z jednej strony piękne miejsce. Wydmy to odrealniony świat jak z Marsa. Genialne miejsce. Człowiek się poczuł jak na pustyni. Na prawdę. Natomiast, żeby dojść parkiem do tych wydm to trzeba tak :
-kupić bilet na wejściu a potem i tak płacić za wszystko. Chcesz wejść do muzeum? Płać. Chcesz wejść do wyrzutni rakiet V 2 ?? Płać, Chcesz popłynąć statkiem ?? Płać! Chcesz.....całe szczęście kible za darmo.
-przeciskać się przez tłum ludzi. Park jest strasznie hmm...sterylny przez co staje się aż nienaturalny. Owszem lasy piękne wysprzątane, drzewka wszystkie ładne, selekcjonowane, równo rosnące. Wszystkie drogi jasno określone. Takie korytarze. Punkty postoju wyznaczone. Kible wyznaczone. Pełno tabliczek tu nie wolno, tam nie wolno. W zasadzie tylko 1 droga przez park łącząca szlak zielony i czerwony i innej drogi nie ma. No kawałeczek szlaku czarnego. Słowem...klaustrofobiczny ten park. Choć przyroda piękna. Ale to chyba sami ludzie wymusili taką procedurę. Przyrodę trzeba chronić. Jak turyści nie mają do niej szacunku to się nie dzieję, że wszystko zabronione na terenie parku, i że nigdzie nie można.
-walczyć o przetrwanie na jedynej drodze do wydm z elektrycznymi pojazdami typu "meleks" przewożących Niemców, oraz z rowerami. bo w sumie nikt tam na piechotę nie chodzi. Wszyscy dziwnie się patrzyli  na mnie z pokładów tych wózków. Jakiś jeden oszołom idący z plecakiem. Kierowcy patrzyli ze złością - co???? nie chcesz nam dać zarobić sknero co ?? A Niemcy z politowaniem. biedak!! Musi na piechotę! Pewnie na Meleksa nie ma :-(  Nikt z nich nie rozumiał, że chodzi o to by cieszyć się lasem i przyrodą  oraz skupić się na fotografii to nie da się szybko i z pokładu Meleksa. Trzeba stać się chwilą, jakiej szukacie. Dopiero wtedy  zdjęcia stają się lepsze a może nawet wyjątkowe. Oddają nie tylko zero-jedynkowy obraz miejsca zapisany w postaci cyfrowego pliku RAW na matrycy aparatu. Oddaje nas samych. Często znajomi pytają mnie czemu mam tak mało swoich zdjęć. Mam ich setki. A raczej tysiące. Na każdym zdjęciu, które robię jestem obecny. tylko, że po drugiej stronie obiektywu. Ale jestem na nim. Patrząc potem po latach na zdjęcie gdzieś zrobione w górach czy nad rzeką od razu przypomina mi się to miejsce i klimat jaki towarzyszył jego zrobieniu. Nie muszę do tego widzieć swojej twarzy na zdjęciu. Tak więc jeśli już robię jakieś "selfie" z podróży to mają one jedynie wartość dokumentalna a na pewno nie artystyczną  i nawet nie zamierzam przepraszać za ich jakość techniczną. bo portrety to na pewno nie są i daleko daleko im do magii fotografii portretowej. Szkoda mi czasu na fotografowanie siebie. Wiem przecież jak wyglądam. nie wiem za to jak wygląda świat. Po co przesłaniać go własną osobą ? Tło kryje zazwyczaj coś o wiele bardziej ciekawego niż moja postać. Ale proszę. dla wszystkich chętnych oto moje selfie :


W każdym razie w poszukiwaniu chwili, która jestem straciłem 5 dni. Byłem na wydmach 3 razy. Ważne jest w fotografii krajobrazowej, żeby wracać w dane miejsce, poznawać je, obcować z nim. Dopiero bowiem po pewnym czasie, po obejrzeniu zdjęć zrobionych dnia dzisiejszego w zaciszu domowym widzimy co można poprawić, gdzie są fajne miejsca i ujęcia. Jak się rozkłada światło ?? Jakiego obiektywu lepiej użyć itd. Mi strasznie doskwiera brak ultraszerokiego kąta. Mam lustrzankę APSC. Taka sigma 8-16 mm by mi dała super środek wyrazu. Np do tego zdjęcia :


Ostatecznie zdjęcia główne odbyły się dokładnie 9 września w pełnię księżyca. Zdjęcia są w opracowaniu dopiero potem je opublikuję. Proszę o cierpliwość. Na chwilę obecną prezentuję w tym wpisie tylko kilka zdjęć jako "zajawki". Oczywiście złośliwa natura dała o sobie znać. Przez 2 próbne wyprawy na wydmy były piękne słoneczne wieczory i bezchmurne noce. Za to nie było czystej pełni. Za to, w pełnię morze oszalało. Chmury 50/50 % nieba. Potężny wiatr na wydmach. Mam okulary specjalne pustynne. ale po co je brać na zdjęcia główne pełni, skoro tyle dni był spokój z pogoda? A właśnie po to !!! Zasypało mnie na tych wydmach całego. Uszczelniona lustrzanka to błogosławieństwo jest. I obiektywy też. Zresztą zetknąłem się z najbardziej niszczącym żywiołem dla wszelkiego sprzętu. Piaskiem morskim. Wciska się wszędzie. Dosłownie wszędzie!!! Zwłaszcza w sprzęt foto. Cały dzień po zdjęciach czyściłem sprzęt z piasku a matryca do czyszczenia. I teraz zabierz na taki wypad aparat na 12 tyś i obiektywy za 20 tyś !!! No chyba, że Ci sponsoruje National Geographic. Zastanawiałem się często czy do fotografii krajobrazowej stosować pełną klatkę z super przejściami tonalnymi i z prawdziwymi szerokimi kątami. Ale chyba jednak nie. Duże aparaty, Duże obiektywy. Drogie toto w diabły. A dla potrzeb publikacji w internecie mało kto zobaczy, że to FF a nie apsc. Zresztą Pentax wydaje się stworzony do "outdooru". Mały, lekki, solidny. Z genialnym zakresem dynamicznym 14,1 EV. Z AF działającym przy -3 EV. Z uszczelnionymi obiektywami. Ech. może zakupię w końcu takiego Pentaxa K5 IIs z obiektywem 60-250mm. to dopiero byłby zestaw. No i szumy w zasadzie porównywalne z  pełnoklatkowcami typu Canon 5D mark III. a wszystko to za połowę ceny sprzętu FF. A!!! Stabilizacja w korpusie! Piękna sprawa. Hmm. Jedyne czym Canon przeważa to kolory. Bardzo ważna sprawa. Ale czy dla amatora warta wydania kilkunastu tysięcy na sprzęt ??? rozmarzyłem się. Ale wracając do Łeby  i podróży......
Chyba czuję jakiś kryzys. nie wiem. Zrobiłem zdjęcia główne. Punkt kulminacyjny wyprawy zaliczony. Zostało mi około 120-140 km do przejścia na odcinku Łeba - Hel. Chyba myślę już o powrocie. Zresztą tutaj w Łebie po raz drugi poczułem, że to już koniec lata. Ulice są w zasadzie puste. Aż nierealne takie. Człowiek przyzwyczajony do tego, że na morzem pełno ludzi. A tutaj ??? Łeba żegna mnie pustymi ulicami, zapachem drewna palonego w kominach, mgłą i chłodnymi wieczorami od godziny 20.00 już ciemno.

  

Czas chyba w drogę. Okazuje się, że dobrze rozmawiać z ludźmi. Oficjalnie prom z Helu do Gdyni kursuje do końca Września. Ale ale....zadzwoniłem do kapitanatu portu Gdynia żeby potwierdzić. Okazuje się, że kursuje to fakt. ale tylko jak są zamówienia na prom. Inaczej nie puszczają promu na Hel. Prom realnie płynie na Hel we Wrześniu tylko kilka razy. Najbliższy 14 września. A potem po 20 września. Tak więc muszę zdążyć na ten 14. Teraz to już nie będzie raczej fotografii. skupię się na dojściu do celu. Dziś, za chwilę, jak tylko tutaj skończę pisać ruszam do Białogóry. a następnego dnia do Jastrzębiej Góry. I tam będzie mały smaczek wyprawy. Otóż z Jastrzębiej Góry, żeby wyrobić się na 14 września na Hel to muszę w jednym odcinku i w jednym dniu przejść dokładnie 42,5 km i 13 wieczorem być na Helu. tym sposobem jednak przejdę swój pierwszy maraton :-) Miał być ultra maraton. 100 km. Okazało się to nierealne. Będzie zwykły maraton :-) Też pięknie :-) No dobra. czas pakować rzeczy i w drogę :-)